Ostatnia już spora garść informacji, czyli bóg Hades
👉Fragment „Mitologii” Jana Parandowskiego
KRÓLESTWO PIEKIEŁ
Hades
Za wielu, wielu rzekami, za wielu,
wielu górami, na ostatnich krańcach zachodu, gdzie ziemia się już kończy, gdzie
nigdy nie dociera najsłabszy promień słońca — jest wejście do podziemia, czyli
do piekieł. Można się tam dostać jeszcze w innych miejscach, przez rozmaite
rozpadliny i jamy, z daleka cuchnące siarką, ale od niepamiętnych czasów
wszystkie dusze wędrują do Hadesu przez ową bramę na zachodzie. […] Przed samym
wejściem do podziemia roztacza się na kilka mil wokoło smutna równina, porosła
z rzadka wierzbami i topolami okrytymi czarną korą. W przedsionku piekielnego
państwa tłoczą się dziwne i straszne postacie. Tam Smutek przechadza się w
gronie swych sióstr, Trosk. Blade Choroby i wynędzniała Starość, i wiecznie
dygocąca Trwoga, i obdarta Nędza snują się po wilgotnych kątach. Praca ze
Śmiercią rozmawia, Wojna idzie pod rękę z Niezgodą. Nieco dalej, na otwartym
dziedzińcu, rośnie wiąz ogromny, w którego gałęziach siedzą Sny i Marzenia. Pod
drzewem leży sturęki olbrzym Briareus, straszliwy w swej bezczynności. Odtąd
zaczynają się błota i grzęzawiska Acherontu
(rzeka boleści), którego wody łączą się ze strumieniami Styksu. Największa z rzek piekielnych
opływa dziewięć razy całe podziemie. Na jej czarne, nieruchome wody przysięgają
Olimpijczycy. Jednym ramieniem wylewa się Styks w koryto Kokytosu (rzeka
lamentu), od którego początek bierze Lete
— rzeka zapomnienia. Kto z niej napije się wody, traci pamięć wszystkiego,
co widział i przeżył na ziemi.
Dusza chcąc dostać się do świata umarłych musi przepłynąć te wszystkie
rzeki. Ale sama tego uczynić nie może, bo nie starczyłoby jej sił, choćby
płynęła tysiące i tysiące lat. Trzeba więc prosić Charona, żeby przeprawił na tamtą stronę. Brzydki i niechlujny dziad, zrzęda i gbur, syn Nocy, stoi w czarnej
łodzi i żerdzią odpycha garnący się ku niemu tłum dusz. Wpuszcza tylko tych,
którzy mają czym zapłacić. Za przewóz bierze niewiele: obola, drobny miedziany
pieniążek. Ale należy go mieć przy sobie, bo Charon jest nieubłagany i
gotów biedną duszę zostawić nad brzegiem Styksu, gdzie błąkać się będzie przez
wieczność całą, bez celu. Dlatego nieboszczykowi, przy pogrzebie, wkłada się w
usta monetę. Przeprawione na drugi brzeg dusze zbierają się w gromadkę,
struchlałe i drżące.
Bo oto wychodzi naprzeciw Kerberos (Cerber), potworne psisko o trzech paszczach.
Już z daleka słychać jego szczekanie, które chrapliwym zgiełkiem napełnia
mroczne pustkowia. Trzeba mu rzucić ciastko pieczone na miodzie, aby był
spokojny. Zresztą można się go nie obawiać: dla wchodzących jest bardzo
uprzejmy. Ale niech kto spróbuję oszukać jego czujność i uciekać z powrotem na
ziemię. O, wtedy jest straszny. Rzuca się na swoją ofiarę, przewraca ją, tłamsi
łapami, szarpie i wlecze w najgłębsze czeluście piekieł.
Królestwo cieniów to nieobeszła równina, chłodna i martwa, po której
szamocą się ostre wiatry, pędzące tam i sam mdłe dusze. Chodzą po niej umarli,
a każdy z nich ma wyznaczone sobie miejsce. […]
Przez wiele krętych dróg, przez
moczary i bagna, przez jeziora zastygłe i pustynie tchnące siarką idzie się do
zamku pana tych włości Hadesa.
Dookoła jeżą się strome skały. Pałac otaczają mury obronne trzykrotnym kręgiem.
Pod murami płynie strumień ognisty, Pyriflegeton. Olbrzymia brama wspiera się
na kolumnach diamentowych tak mocno, że żaden z bogów nie ruszyłby jej z
zawiasów. Ponad nią dźwiga się żelazna baszta. W przestronnej, czarnej sali
stoi złoty tron, a na nim zasiada bóg Hades w zębatej koronie na głowie, z
berłem w prawej dłoni, obok swojej małżonki, Persefony. Spiżowe ściany powtarzają głuchym echem wieczny płacz i
jęki pokutujących w Tartarze.
Tam właśnie, pod zamkiem Hadesa,
jest ów złowrogi Tartar, miejsce
najsroższych kaźni dla zbrodniarzy. Straż trzymają Erynie, trzy potworne siostry. Uosobienie srogich i nieustępliwych
wyrzutów sumienia, ścigają złoczyńców na ziemi i w piekle. Ich czarne szaty
rozwiewają się w locie jak skrzydła nietoperza. Z warg sinych spływa im piana,
a oddech mają tak zatruty, że którędy przelecą, tam przestają rosnąć kwiaty i
zioła i rodzą się choroby. Uzbrojone w węże jadowite i płonące pochodnie,
uganiają po Tartarze pilnując, by każdy godnie wypełniał włożoną nań karę.
Pomagają im w tym kery, istoty
piekielne. Wiecznie spragnione krwi ludzkiej, wydostają się na ziemię,
ilekroć posłyszą odgłos wojny.[…]
Komu trzej sędziowie przyznają, że żył
sprawiedliwie, ten odjeżdża na Wyspę
Błogosławionych. Za zbliżaniem się do tej krainy wiecznej szczęśliwości ogarnia duszę już z daleka cudownie miłe
i wonne powietrze, w którym czuć zapach róż, narcyzów, hiacyntów, lilij,
fiołków, mirtu, wawrzynu i kwiatu winnego. Płyną tam rzeki jak kryształ
przeźroczyste, łagodne wietrzyki potrząsają z lekka lasem, a w potrącanych
gałązkach dźwięczy bez ustanku czarowna pieśń, niby miękkie tony zawieszonej
gdzieś piszczałki. Pośrodku wyspy jest miasto błogosławionych, całe ze złota,
obwiedzione dokoła murem szmaragdowym. Bruk w mieście z kości słoniowej, a
wszystkie świątynie bogów z berylu, ołtarze zaś z olbrzymich głazów ametystu.
Dokoła miasta płynie rzeka wonnych olejków. Mieszkańcy tej krainy, nieuchwytne
i nikłe postacie, ubrane w szaty z purpurowej pajęczyny, nie starzeją się nigdy
i chodzą spokojni wśród wiecznie trwających jasności zorzy porannej. Panuje tam
wieczna wiosna. Kwiaty łąk i cieniste drzewa nigdy nie więdną; winne latorośle
dojrzewają co miesiąc, a pszenica rodzi już upieczone bochenki chleba. W tej
rozkosznej krainie życie upływa na biesiadach, przechadzkach i zabawach.
Miejsce
biesiad leży na tzw. Polu Elizejskim.
Jest to prześliczna łąka, otoczona gęstym lasem przeróżnych drzew rzucających
cień na biesiadników, gdy leżą na sofach z kwiatów. Dokoła sali biesiadnej
stoją olbrzymie drzewa z najprzeźroczystszego kryształu, a rosną na nich czarki
z winem rozmaitego kształtu i wielkości. Słowiki i inne śpiewaki leśne,
unoszące się ponad nimi, zasypują ich, niby śniegiem, kwieciem, które zbierają
swymi dzióbkami na sąsiednich łąkach. […]
Dowiemy
się tam dziwnej historii Orfeusza i
Eurydyki. Orfeusz był królem-śpiewakiem Tracji, jak król Wenedów u
Słowackiego. Tylko że nie był stary. Był młody i bardzo piękny. Śpiewał i grał
na lutni tak pięknie, że wszystko, co żyło, zbierało się dokoła niego, aby
słuchać jego pieśni i grania. Drzewa nachylały nad nim gałęzie, rzeki
zatrzymywały się w biegu, dzikie zwierzęta kładły się u jego stóp — i wśród
powszechnego milczenia on grał. Był po prostu czarodziejem i za takiego uważały
go następne pokolenia, przypisując mu wiele rozmaitych dzieł, w których
wykładał zasady sztuki czarnoksięskiej. Żoną jego była Eurydyka, nimfa drzewna,
hamadriada. Kochali się oboje bezprzykładnie. Ale jej piękność budziła miłość
nie tylko w Orfeuszu. Kto ją ujrzał, musiał ją pokochać. Tak właśnie stało się
z Aristajosem. Był to syn Apollina i nimfy Kyreny, tej, co lwy jedną ręką
dusiła — bartnik zawołany, a przy tym dobry lekarz i właściciel rozległych
winnic. Zobaczył raz Eurydykę w dolinie Tempe. Cudniejszej doliny nie ma w
całym świecie, a Eurydyka wśród łąk zielonych, haftowanych kwieciem rozmaitym,
wydawała się jeszcze bardziej uroczą. Aristajos nie wiedział, że ona jest żoną
Orfeusza. Inaczej byłby, oczywiście, został w domu i starał się zapomnieć o
pięknej nimfie. Tymczasem zaczął ją gonić. Eurydyka uciekała. Stało się
nieszczęście: ukąsiła ją żmija i nimfa umarła. Biedny był wówczas Orfeusz,
bardzo biedny. Nie grał, nie śpiewał, chodził po łąkach i gajach i wołał:
“Eurydyko! Eurydyko!" Ale odpowiadało mu tylko echo. Wtedy ważył się na
rzecz, na którą nie każdy by się ważył: postanowił pójść do podziemia. Wziął ze
sobą tylko swoją lutnię czarodziejską. Nie wiedział, czy to wystarczy, ale nie
miał żadnej innej broni. Jakoż wystarczyło. Charon tak się zasłuchał w słodkie
tony jego muzyki, że przewiózł go za darmo i bez oporu na drugi brzeg Styksu;
Cerber, nawet sam Cerber nie szczekał! A kiedy stanął Orfeusz przed władcą
podziemia, nie przestał grać, lecz potrącając z lekka struny harfy, skarżyć się
zaczął, a skargi układały się w pieśni. Zdawało się, że w królestwie milczenia
zaległa cisza większa i głębsza niż zwykle. I stał się dziw nad dziwy: Erynie,
nieubłagane, okrutne, bezlitosne Erynie płakały! Hades oddał Orfeuszowi
Eurydykę i kazał ją Hermesowi wyprowadzić na świat z powrotem. I jedno jeszcze
powiedział: Eurydyka iść będzie za Orfeuszem, za nią niech kroczy Hermes, a
Orfeusz niech pamięta, że nie wolno mu oglądać się poza siebie. Poszli. Droga
wiodła przez długie, ciemne ścieżki. Już byli prawie na górze, gdy Orfeusza
zdjęło nieprzezwyciężone pragnienie: spojrzeć na żonę, bodaj raz jeden. I w tej
chwili utracił ją na zawsze. Hermes zatrzymał Eurydykę w podziemiu, Orfeusz sam
wyszedł na świat. Próżno się wszędzie rozglądał: nigdzie jej nie było.
Nadaremnie dobijał się do bram piekieł: nie wpuszczono go po raz wtóry. Orfeusz
wrócił do Tracji. Skargami swymi napełniał góry i doliny. Pewnej nocy trafił na
dziki, rozszalały orszak bakchiczny i obłąkane menady rozerwały jego ciało na
sztuki[...] Muzy, którym Orfeusz wiernie służył przez całe życie, pozbierały
rozrzucone jego członki i pogrzebały je u stóp Olimpu. […]
Hades pojawia się w sztuce greckiej jako majestatyczny król
siedzący na tronie z koroną na głowie i z berłem lub widłami w ręce. U stóp
władcy łasi się wierny pies, Cerber. Często obok męża siedzi na tronie
Persefona trzymająca pochodnię.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz