Przygotowania DZIEŃ 1
👉👀Przeczytaj uważnie poniższy fragment "Mitologii" Jana Parandowskiego
Jan Parandowski
„Mitologia”
BOGOWIE OLIMPIJSCY
Olimp
Łańcuch gór, pełen ogromnych skał
kształtem przypominających głowy, okrytych siwizną śniegów, przepastne
otchłanie pieczar, w których biją źródła spływające wartkimi strumieniami, ze
stromych zboczy porosłych zieloną szczeciną lasów. Olimp. W przejrzystym powietrzu
widać stąd całą Macedonię i całą Tesalię, której rzeki rysują się jak na karcie
błękitnymi wstęgami; na wschodzie morze zatacza krąg olbrzymi, od góry Atos aż
do wyspy Skyros, gdzie chował się młody Achilles wśród córek króla Lykomedesa;
na zachodzie łańcuch Pindu zamyka horyzont murem zębatym. Płuca rzeźwią się
bezcennym nektarem tego powietrza, o którym dzisiejsi chłopi tesalscy mówią, że
mocą swą cudowną rany goi. Wśród skał i lasów stoi klasztor św. Dionizego, a
pod najwyższym szczytem, gdzie ongi wznosił się pałac Dzeusa, do nagich złomisk
tuli się nędzna i krucha kaplica św. Eliasza, zbudowana z nie ociosanych
kamieni. Dzień i noc dzwony klasztorne zapełniają opustoszałą dziedzinę bogów
surowymi dźwiękami pieśni chrześcijańskich. I dzieje się tak chyba już od owej
cudnej nocy wiosennej, gdy na tym miejscu zasiadł Apollo z formingą u stóp
apostołów i w otoczeniu muz, które dokoła niego “skupiły się na kształt stada
białych łabędzi", śpiewał nie zasłyszane dotąd nigdy na wysokościach Olimpu
słowa: “Pod Twoją obronę uciekamy się..."*
Olimp był właściwym królestwem
Dzeusa, odkąd, po wojnie z gigantami, podzielił się on władzą nad światem z
dwoma braćmi: Posejdonem i Hadesem. Wszyscy trzej ciągnęli losy. Dzeusowi
dostało się niebo i ziemia wraz z Olimpem, Posejdonowi morze, Hadesowi
królestwo umarłych w podziemiu. Dzeus, jako pan nieba, obwołał się bogiem
najwyższym, któremu wszyscy winni posłuszeństwo. W początkach bracia burzyli
się nieraz, zwłaszcza gwałtowny Posejdon, bywały nawet rewolucje pałacowe, lecz
zawsze Dzeus dzięki sile i rozumowi odnosił zwycięstwo, póki wszyscy nie
poddali mu się bez szemrania.
I ziemię dzielili bogowie między siebie: każdy z nich
otrzymywał jakieś miasto lub jakąś wyspę, gdzie doznawał szczególnej czci od *
Henryk Sienkiewicz: Na Olimpie. mieszkańców. Te działy rodzinne odbywały się
zgodnie; podpisywano umowy i zawierano kontrakty. Ale nieraz przychodziło do
walki. I tak np. Posejdon nie chciał ustąpić Atenie miasta Aten. Dla pogodzenia
zwaśnionych postanowiono, że ten miasto otrzyma, kto jego mieszkańcom złoży dar
cenniejszy. Posejdon uderzył trójzębem o ziemię i wyskoczył z niej koń (według
innych wytrysło źródło słone), Atena zaś wywołała z głębi nieurodzajnej ziemi
attyckiej drzewo oliwne. Wszyscy bogowie i ludzie zgodnie uznali, że dar Ateny
jest cenniejszy jako prawdziwe błogosławieństwo ubogiego kraju. Kiedy już całą
ziemię w ten sposób podzielono, okazało się, że dziwnym trafem zupełnie
zapomniano o najjaśniejszym z niebian, Heliosie, wszystkowidzącym bogu słońca.
Na szczęście, w kilka dni później, wyłoniła się z morza piękna wyspa Rodos,
którą ofiarowano Heliosowi. Na tej wyspie, różami pachnącej, miał on świątynie
i ołtarze, i wiernych wyznawców.
Pięknie urządził się Dzeus
na Olimpie. Dzikie zwierzęta nie miały tam przystępu i nigdy wiatr zimny nie
niósł zadymki śnieżnej. Czystego powietrza nie ćmiła żadna chmura. Panowała tam
wieczna wiosna. Pod najwyższym szczytem błyszczał pałac Dzeusa, cały ze złota i
drogich kamieni, a wśród innych wierchów i po wąwozach stały skromniejsze dwory
innych bogów. Wszystkie były dziełem Hefajstosa, niezrównanego mistrza
wszelkich kunsztów. Wrót Olimpu strzegły hory, dziewczęce boginie pór roku.
Szczęśliwe życie pędzą
bogowie na Olimpie. Nie słychać jęków ani stękania chorych, bo choroby nie mają
władzy nad złocistymi ciałami niebieskich panów. Czasem tylko bóg któryś, co
wdał się niebacznie w mężobójczą wojnę, wraca zraniony, lecz wnet jego rany
goją się pod opieką troskliwych lekarzy. Kłótnie i spory trwają zwykle krótko,
bo je Dzeus swą powagą rozstrzyga i ucisza. Jedynie małżonka, Hera, czyni panu
wszego świata głośniejsze wymówki, ile że jest swarliwa i łatwo daje się unosić
podejrzeniom. Bogowie łączą się w bliższe i bardziej zażyłe kółka towarzyskie,
a na większe uroczystości i narady schodzą się do przestronnego zamku Dzeusa.
Zebrania
bywają mniejsze i większe. Na pierwsze, bardziej poufne, proszeni są tylko
Olimpijczycy, najwyższa arystokracja bogów. Kiedy indziej znów odbywają się
prawdziwe wiece i szybkonogi posłaniec bogów, Hermes, musi zbiegać wszystkie
lądy i morza, aby zawiadomić o woli Dzeusa cały ten tłum bożków, całą tę
hołotkę nieśmiertelną, co ze zdumieniem i z ustami otwartymi, aby lepiej
widzieć, przypatruje się wspaniałościom niebieskim, a nie śmie słowa przemówić
w obecności potężnych władców, którzy spoglądają z wysoka, jakby się pytali:
“Po kiego licha ojciec Dzeus sprasza to wszystko?" A przecież są to bardzo
miłe bożki. Oto cisną się tłumem nieprzebranym błękitnookie boginki źródeł i
rzek, nimfy drzew o białym ciele i te, które mieszkają wśród gór, i te z łąk
wilgotnych. Słowem, wszystkie dobre duchy, co otaczają człowieka codziennie i
są mu bliskie, bliższe nawet od tych wyniosłych panów Olimpu, i mówią doń
szmerem wód i poszumem liści, i odpowiadają mu głębokim, trzykrotnym echem
wśród skał.
Po takich
naradach następuje uczta. Wówczas driady wracają do swych drzew w lasach,
oready do swych gór, najady do swych źródeł i strumieni, lejmoniady z powrotem
ukrywają się wśród kwiatów i traw na łąkach i długo jeszcze opowiadają sobie o
tym, co widziały w niebie. A tymczasem na Olimpie bogowie zasiadają do stołów
lub raczej, zwyczajem starożytnych, układają się na łożach z kości słoniowej i
szylkretu, miękko wyścielonych poduszkami. Dokoła ucztujących uwija się cudna
para: bogini młodości Hebe i śliczny chłopczyk Ganimedes, ulubieniec Dzeusa,
który sam go porwał z ziemi i uczynił nieśmiertelnym. Hebe i Ganimedes roznoszą
ambrozję. Był to zwyczajny pokarm bogów, jakaś dziwnie rozkoszna słodycz,
rozpływająca się w ustach: dawała moc ciału, pogodę myślom i nieśmiertelność
duszy. W złote puchary nalewano nektar, wino olimpijskie o niewysłowionym
zapachu.
Kiedy już
wszyscy mieli do syta jadła i napoju, wstawał Apollo i, otoczony orszakiem
dziewięciu muz, śpiewał wraz z nimi pieśni cudne i grał na harfie. Radowały się
serca bogów w milczeniu szczęśliwym. Charyty, dziewice o białych stopach,
ubrane w kwiaty, wiodły tańce wymyślne, wziąwszy się za ręce. A gdy już rydwan
słońca przejechał oznaczony bieg dzienny, wszyscy rozchodzili się do domów na
spoczynek. Budziła ich nazajutrz Eos, różanopalca bogini jutrzenki.
Tak
sobie Grecy wyobrażali życie bogów. Było to właściwie życie ludzkie
przeniesione w wieczność. Boga od człowieka nie dzieliła przepaść nie do
przekroczenia. Z początku i ludzi wybitniejszych zapraszano do stołków
olimpijskich. Później zaniechano tego, gdyż goście ziemscy nie umieli się
przyzwoicie zachować, a mając zbyt długi język, rozpowiadali swym bliźnim
wszystko, co tam posłyszeli. Jedyna różnica między człowiekiem a bogiem była
ta, że bóg był nieśmiertelny, a człowiekowi najpiękniejsze chwile w życiu mącił
strach przed śmiercią. Bogowie byli nieśmiertelni, ale nie wieczni: każdy z
nich urodził się kiedyś i żaden nie mógł powiedzieć o sobie, że nie było nigdy
takiego czasu, kiedy jego nie było.
Od
starości i śmierci chroniła ich ambrozja. Zawierała ona tajemniczą siłę i nawet
zwykły człowiek mógł stać się nieśmiertelnym, spożywając ten pokarm cudowny.
Bogowie nie byli wszechobecni, ale mogli poruszać się z niezmierną szybkością i
lotem błyskawicy przenosić się z miejsca na miejsce. Wiedzę i potęgę posiadali
wielką, ale nie nieskończoną. Ich działalność ograniczała Mojra, czyli
Przeznaczenie, a poza tym wzajemnie się ograniczali, ponieważ każdy miał sobie
powierzony pewien zakres władzy. Bynajmniej nie zażywali bezkarności. Rządzili
się własnymi prawami, którym musieli być posłuszni. Najsurowiej karano
krzywoprzysięstwo. Gdy któryś bóg miał przysięgać, Iris, tęczoskrzydła
posłanka, zlatywała po wodę Styksową. Albowiem na krańcu świata mieszka
straszliwa Styks, najstarsza córka Okeanosa. Z dala od bogów ma swoje domostwo
w wysokiej pieczarze skalnej, którą dokoła otaczają pod niebo sięgające srebrne
słupy. Iris w złoty kubek nabiera wody Styksowej, co wypływa z onej skały.
Przysięgający wylewa wodę na ziemię. Jeśli złamie przysięgę, musi cały rok
leżeć bez tchnienia w odrętwieniu podobnym śmierci, a gdy się zbudzi po roku,
czeka go jeszcze dziewięcioletnie wygnanie. Dopiero po upływie tego czasu może
zasiąść przy stole bogów.
Więksi,
piękniejsi i silniejsi od ludzi, bogowie greccy mieli ciało równie jak ludzkie
podlegające znużeniu lub ranom. Krew ich była biała i tryskając z rany
rozlewała woń przedziwną. Posiadali prawie nieograniczoną zdolność zmieniania
się w przeróżne kształty, lecz prawie nigdy nie zjawiali się w postaciach
straszliwych lub pokracznych. Niekiedy, zbliżając się do ludzi, stawali się
niewidzialni. Życie ich było lekkie i szczęśliwe w porównaniu z życiem
człowieka. Mieli wprawdzie swoje namiętności, cierpienia i niedole i one im
doskwierały nie mniej niż ludziom, lecz Grecy tylko takie życie uważali za
prawdziwie pełne i szczęśliwe, w którym mieszały się ze sobą zarówno zło, jak i
dobro.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz