środa, 8 kwietnia 2015

Laureaci Konkursu "Polak, Węgier - dwa bratanki!" Gratulacje Kochani!


Wiersz Kasjana Pawlaka z klasy Vd, który uplasował się na I miejscu w konkursie „Polak, Węgier – dwa bratanki!”, zorganizowanym przez SP 15, Gimnazjum „Morawa” i Przemyską Witrynę Artystyczną.


Kasjan Pawlak 
Polak, Węgier – dwa bratanki

W tym pięknym kraju, nad rzeką Wisłą,
Gdzie nam Polakom zamieszkać przyszło,
Ceni się przyjaźń, lubi gościnę,
Ale najbardziej – kocha rodzinę.

Historia Polski nam tak podawała,
Wanda za Niemca męża nie chciała.
Wolała wybrać wiślane wody,
Niż wziąć w rodzinę ród rudobrodych.

Mijały lata i wieki całe,
Wciąż rosły w sile grody wspaniałe.
Nikt nie miał prawa bez króla zgody,
Zmusić do ślubu królewny młodej.

Mijały lata, wieki pędziły,
Wyrósł na króla Bolesław Wstydliwy.
A męstwo jego daleko słynie,
Znają go również w Węgier krainie.

Gdzie modry Dunaj toczy swe wody,
Żyła księżniczka wielkiej urody.
Kinga węgierską naturę miała,
Ale za męża Polaka wybrała.

Z ziemi węgierskiej posag bogaty,
Dostała Kinga od króla – taty.
Gdy złoty pierścień jej z palca spada,
Kopalnię soli w Wieliczce zakłada.

Bardzo się naród polski wzbogacił,
Bo za sól wcześniej słono zapłacił.
Od tamtej pory wieki minęły,
Rodzinne więzi się zacisnęły.                

Polak i Węgier to wciąż bratanki, 
Skory do bitki i …wina szklanki.



Niniejsza baśń, napisana przez Urszulę Wolańską z klasy Vd, zdobyła II miejsce
w konkursie „Polak, Węgier – dwa bratanki!”, zorganizowanym przez SP 15, Gimnazjum „Morawa” i Przemyską Witrynę Artystyczną.

Ze zbiorów baśni węgierskich. Rzecz dzieje się na Węgrzech, kraju tak pięknego, że aż dech zapiera… Kraju słynącego z hodowli równie pięknych koni…

BAŚŃ O DOBRYM SERCU

            Za górami, za lasami w pięknym, dużym zamku mieszkał kiedyś bogaty książę Jacob Węgierski z żoną Anna. Książę hodował konie i do pracy przy nich zatrudniał okoliczną ludność. Mimo bogactwa, książęca para nie była szczęśliwa, ponieważ nie mogli mieć dzieci. Księżna z tego powodu zawsze była smutna. Czuła się także samotna, gdyż mąż często wyjeżdżał na polowania.                                
Pewnego razu do księżnej dotarła smutna wiadomość. Koń jej męża spłoszył się, złamał nogę, a pan, spadając, uderzył głową w drzewo i zmarł na miejscu. Po śmierci męża załamana, samotna wdowa nie mogła sama poradzić sobie z hodowlą koni, toteż wszystko zaczęło podupadać.                                      
O tragedii dowiedział się syn węgierskiego hodowcy koni, książę Sandor, który był zarazem przyjacielem księcia Jacoba. Postanowił pomóc młodej wdowie. Po jakimś czasie księżna Anna i książę Sandor pobrali się i ku ich radości na świat przyszły bliźniaki: chłopczyk Gyula i śliczna dziewczynka Martinka. Teraz do pełnego, rodzinnego szczęścia nic im już  nie brakowało, tak mijały lata…                                                                                                       
O trzy mile od dworu leżała mała wioska. Żyli w niej bardzo biedni ludzie,
a najbiedniejszym był stary wdowiec, Jolan, który miał ciężko chorego syna, Zoltana. Ojciec najmował się do pracy, gdzie tylko mógł, ażeby zarobić na chleb. Nadeszła sroga zima,
w domu nie było co jeść ani czym ogrzać chaty. Przez kilka dni przymierali głodem… Chory Zoltan tak osłabł, że nie wstawał z łóżka. Wtedy ojciec postanowił iść do dworu i prosić
o pomoc. Wdowiec często przechodził przed dwór węgierskiego księcia i polskiej księżnej, widział ich bogactwo, uwijających się dworzan przy pracy i piękne konie, ale nigdy nie śmiał wejść do środka i prosić o jałmużnę. Teraz, kiedy widział umierającego syna, nie zawahał się opowiedzieć panu o swoim nieszczęściu. Powiedział też, że odpracuje otrzymaną pomoc. Książę wysłuchał staruszka, wzruszył się jego losem i postanowił pomóc wdowcowi. Zbliżała się pora obiadowa, a ponieważ dworski kucharz zachorował, pan kazał służbie umyć chłopa, dać mu czyste ubranie i przyprowadzić do siebie. Kiedy Jolan stanął przed panem, ten oznajmił mu, że jeśli ugotuje smaczny posiłek i podzieli kurę tak, żeby wystarczyło dla książęcej rodziny i dla niego samego, to podaruje mu worek zboża. Staruszek zabrał się szybko do pracy, bowiem kiedyś był kucharzem. Ugotował smaczny rosół, ryż,
a kurę podzielił tak, że skrzydełka podał księżniczce i małemu księciu, udka zaś pani
i panu. Sam zjadł kadłub. Spodobało się księciu to, że chłop mimo swej biedy chytry nie jest. Dał mu więc worek zboża, bochenek chleba, trochę mięsa i obiecał przyjąć go do pracy.                                                                             
Ucieszony staruszek wracał do domu, gdy nagle w zaspie śniegu usłyszał wołanie
o pomoc. Podszedł bliżej i zobaczył leżącą kobietę z twarzą w śniegu. Zapytał ją, co się stało. Kobieta podniosła głowę i odpowiedziała, że jest bardzo głodna i nie ma siły iść dalej. Jolan podniósł ją, posadził na worku ze zbożem, przełamał chleb i nakarmił ją. Nakarmiona kobieta wstała, uściskała rękę wdowca, serdecznie podziękowała mu za pomoc i odeszła. Staruszek założył worek na plecy i ruszył w swoją stronę. Cały czas myślał o spotkanej osobie
i pozostawionym chorym synu. Martwił się, czy zastanie go jeszcze żywego. Na tę myśl, serce zaczęło mu bić mocno, a łzy same cisnęły mu się do oczu.                           
Na drżących nogach przekroczył próg domu i stanął w osłupieniu. Na posłaniu nie było Zoltana, chata była uprzątnięta i pełna drogocennych rzeczy. Na stole czekał na niego obfity posiłek. Stał długą chwilę, przyglądając się temu wszystkiemu, bo ze zdziwienia nie mógł się ruszyć z miejsca. Myślał nawet, że zabłądził i znalazł się w obcym domu. Z zadumy wyrwał go głos chłopca, który stał przed nim silny, piękny i zdrowy. Ojciec i syn nie rozumieli, co się stało. Zjedli posiłek i położyli się spać. Rano obudzili się w zupełnie nowym domu, nie było już przeciekającego dachu, glinianej podłogi, było ciepło, a na stole znów czekało ciepłe śniadanie. Zamknęli oczy, bo myśleli, że im się to śniło, jednak to nie był sen. Odtąd codziennie spotykały ich niespodzianki. Ludzie ze wsi mówili, że to węgierskie czary…        
Po kilku dniach pan z dworu przysłał po wdowca, ażeby zgłosił się do pracy. Staruszek miał już co jeść, ale że był wdzięczny panu za otrzymaną pomoc, posłusznie poszedł. W drodze,
w tym samym miejscu, w którym pomógł nieznajomej, stała piękna, smukła kobieta
z zasłoniętą twarzą. Przywitała chłopa i zapytała, czy jest szczęśliwy. Kiedy odpowiedział, że tak – natychmiast zniknęła. Jolan opowiedział panu we dworze o wszystkim, co zaszło w jego życiu przez
te kilka dni, ale zapewnił go, że mimo to będzie u niego pracował.                                                                                                                                                          
Na drugi dzień zabrał ze sobą syna. Kiedy młody Zoltan pojawił się na dziedzińcu, od razu spodobał się księciu, a jeszcze bardziej oczarowana nim była księżniczka Martinka. Nie namyślał się książę długo, przyjął chłopa do pomocy przy koniach,
a ponieważ zauważył, że jego syn jest prostym, ale mądrym i odważnym młodzieńcem, toteż traktował go jak równego sobie. Razem jeździli na polowania. Książę zauważył, że młodzieniec zakochał się w jego córce z wzajemnością. Nie sprzeciwiał się ich szczęściu
i wyprawił im huczne wesele.  Wszyscy byli szczęśliwi. Jolan również bardzo cieszył się szczęściem swego syna. Nie wiedział jednak, że to wszystko zawdzięcza dobrej wróżce, którą spotkał dwa razy na swej drodze. Wrócił do swojego domu i żył w dostatku, bo wróżka wciąż mu pomagała. Wspomagał i Jolan potrzebujących.                                                                      
Młodzi małżonkowie często odwiedzali Jolana, zaś książę Sandor wraz z księżną Anną podarowali ludziom ze wsi konie i zboże, by mogli uprawiać ziemię. Dzięki temu mała, biedna wioska szybko stała się dużą, dostatnią osadą. Ludzie pokochali książęcą parę, a nieufni  przez długi czas wobec węgierskiego księcia Sandora, teraz witali go okrzykami ‘’Bacsi”. Do zamożnej osady coraz częściej zaglądali węgierscy kupcy, oferując różnorodne towary, a sami zaopatrywali się w żywność, której w tym miejscu dla wszystkich było pod dostatkiem. Miejscowa ludność przekonała się, że nie jest ważne, skąd kto przybywa, ale to, jakim jest się człowiekiem, zaś dobre serce i współczucie dla potrzebujących zawsze zostaną nagrodzone, jak to na Węgrzech bywa…



Małgorzata Misińska z klasy IVb napisała wiersz na konkurs „Polak, Węgier – dwa bratanki!”, zorganizowanym przez SP 15, Gimnazjum „Morawa” oraz Przemyską Witrynę Artystyczną. Gosia zdobyła II miejsce.


Małgorzata Misińska

Polak, Węgier – dwa bratanki
To przysłowie dobrze znamy,
Bo historię wspólną niemal mamy.

Kilku władców węgierskich
Na polskim tronie zasiadało,

A i sławnych wodzów z Węgier
Też u nas nie brakowało.

Po dawnych czasach sztuka pozostała,
Chlubią się z niej Węgry i Polska cała.

Choć nasze kraje oddalone od siebie,
Na wzajemną pomoc możemy liczyć w potrzebie.

Kuchnia węgierska na polskim stole króluje,
Bo gulasz i placek z sosem wszystkim smakuje!

DZIEŃ PRZYJAŹNI POLSKO – WĘGIERSKIEJ obchodzimy
I w dniu 23 marca co roku się cieszymy.



Wiersz Jana Górskiego z klasy IVb zdobył III miejsce w konkursie „Polak, Węgier – dwa bratanki!”, zorganizowanym przez SP 15, Gimnazjum „Morawa” i Przemyską Witrynę Artystyczną.


Jan Górski

Polak, Węgier  - dwa bratanki!

Węgry - bitny, dzielny naród,
Żyją wierzcie lub nie wierzcie
W swoim pięknym, małym kraju
Ze stolicą w Budapeszcie.

A że ojca mam szofera,
Często w trasy mnie zabiera
I widziałem Węgrów w akcjach,
Gdym był z ojcem na wakacjach.

Są z pozoru tacy sami,
Mają ręce dwoje nóg,
Lecz uwierzcie, że na pewno
Nie rozumie ich sam Bóg!

A na koniec chcę napisać,
Że historia długa nasza.
Kocham Węgry za ich radość,
Za ich wino i czardasza!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz